Zacznę od samego początku, jak to wszystko było i co właściwie spowodowało, że tu się znalazłam. Historia niezbyt miła, dla niektórych może śmieszna czy błaha, ale mam nadzieję, że osoby, które były w takiej sytuacji zrozumieją mnie… No więc jak już pewnie przypuszczacie chodzi o chłopaka, ale nie o takiego sobie, z którym się spotykam i jest cool. Nie, to moja druga połowa, z którą razem tworzymy całość – pełny, udany związek. Uzupełniamy się nawzajem, planujemy wspólną przyszłość. Jestem z nim od prawie roku. Ten chłopak, to marzenie wielu dziewczyn jest ze mną i wbrew pozorom nie jest to tylko ciało, ładna buźka, a co za tym idzie zakochany w sobie narcyz czy arogancki podrywacz i pewny siebie cwaniak, jak wiele osób mi mówiło. Może takie stwarza pozory, ale tak nie jest. Jest wrażliwy, opiekuńczy, kochający i niesamowicie odpowiedzialny, co rzadkie szczególnie u chłopaków. Ma bardzo trudny charakter i na początku trudno go było wyczuć (jeżeli przyjmiemy, że ten początek trwał ponad pół roku…), ale właśnie dlatego jest dla mnie interesujący, bo tak zawiłego charakteru, chłopaka zagadkę jeszcze nie spotkałam – to dla mnie główna zaleta. Jestem dumna, że mam takiego mężczyznę przy sobie w każdej chwili, gdy go potrzebuję, jednak to jedno zdarzenie niemal zadecydowało o jego odejściu… KOCHAM, WYBACZĘ, ALE NIE UFAM… a dla mnie pustka przed oczami. Brak Mateusza w moim życiu = śmierć… Tak, to właśnie on – Mateusz – chłopak z imieniem, które uwielbiam. Poznałam go rok temu, dokładnie 9.10.2004 na dyskotece. Praktycznie od tego czasu się spotykaliśmy, a zaczęliśmy ze sobą chodzić w miesiąc później. Na początku było ciężko, bo 3 czy 4 miesiące wcześniej zerwała z nim taka jedna sz**ta, raniąc go tak, że jeszcze przez dłuższy czas nie mógł się otrząsnąć, a ona nadal żyła w jego myślach. Przez to zrywał ze mną parę razy. Myślał o niej, był nadal zakochany, a mnie nie chciał ranić. Jednak wrócił. Nadal było źle, ale jakoś przetrwaliśmy. Zakochałam się niemal od razu, potem pokochałam go i świadomość tego, że on nie kocha mnie i tego jak bardzo go zraniła jego ex było nie do zniesienia. Chwil szczęśliwych było niewiele – niby wszystko OK., ale to tylko pozory… Jednak w pewnym momencie on również wyznał mi miłość i wszystko się zupełnie zmieniło. Zaczęłam żyć na nowo, mimo, że on sam, wprowadzając się do mojego życia zmienił wszystko. Teraz to już była bajka. Od tamtej pory, czyli przez ostatnie pół roku to był sen. Chociaż trudne momenty się zdarzały, nie budziłam się, bo mimo wszystko, nie chciałam. Było wiele krytycznych momentów, ale to, co się stało w minioną sobotę było czymś tak strasznym, że słów do opisania uczuć po prostu nie ma. Mateusz został zraniony… i każde niedopowiedzenie, już nie mówiąc o jakimkolwiek oszustwie czy kłamstwie czego nigdy nie zrobiłam będąc z nim, powodowało, że jego zaufanie spadało do minimum… Ta laska zdradzała go, oszukiwała… To wszystko w pewnym sensie pozostawiło uraz i teraz zdobyć zaufanie było trudno, a stracić bardzo łatwo… Parę razy się o ty przekonałam : nieznajomy wysyła mi SMSy. Ale nie jakieś miłosne czy coś, mi też nie w głowie flirt, ale tak jakoś. Nie powiedziałam tego Mateuszowi, ale to było dawno i nawet nie pamiętam jak to się zaczęło i jak się dowiedział. W każdym razie naruszyłam jego zaufanie, ale wtedy jeszcze tylko się spotykaliśmy i mimo, że ja go kochałam, świadomość tego, że może odejść na stałe nie było aż tak straszne. Niedawno jednak, na początku Września w 1 dzień Targów Chleba w naszym mieście (taka impreza, jak oglądaliście Lato Z Jedynką to wiecie ;P), po pijaku rozmawiałam ze swoim byłym i dałam mu mój nowy numer telefonu… Dlaczego to zrobiłam ? Nie wiem. Przecież on też mnie ranił i zdradzał… Znów zaufanie Mateusza do mnie spadło niemal do zera, jednak po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Od tamtego momentu, czyli przez miesiąc było cudownie, jak wcześniej. I ta sobota… Znów SMSy od nieznajomego. Tym razem to ktoś inny. Nie chce rozmawiać, poznać się, jak ten poprzedni, który po prostu chciał nawiązać kontakt. Teraz to były bluzgi, straszne rzucanie mięsem… na mnie. Nie odpisywałam, nie odpuszczałam dingów, po prostu nic nie zrobiłam… A powinnam była zrobić jedną rzecz… powiedzieć. Obiecałam, że to się więcej nie powtórzy i zawsze będę mówiła, gdy coś się będzie działo, a jednak… znowu nic nie powiedziałam Mateuszowi… A dowiedział się przypadkiem… W minioną sobotę ok. 23 wychodziliśmy na dwór z dyskoteki. Tam zrobiłam awanturę (też byłam nieco wcięta…) mojej kumpeli Monice. Byłam niemal pewna, że mój numer poszedł od niej dlatego powiedziałam, żeby trzymała telefon przy du**e i nie dawała nikomu mojego numeru. Kiedy odeszła, została moja można powiedzieć przyjaciółka, z którą się znam praktycznie od zawsze – Iza i wtedy się wygadałam : „Jakby ci ktoś pisał, że jesteś zje**na, to też byś się wkurzyła !!” – darłam się, a Mateusz jak tylko to usłyszał, powiedział DOŚĆ… Kiedy powtórzył słowa, które słyszałam już wiele razy „ja tak nie mogę, nie zniosę tego”, chciałam umrzeć… cofnąć czas, nie wiem… zrobić cokolwiek, żeby tylko mnie nie zostawiał. Było tak cudownie, a jak to zniszczyłam i to może już na zawsze… Dlaczego mu nie powiedziałam o wszystkim ?! Obiecałam, a te słowa wiele znaczą… Odkryłam jednak, że to moja największa wada… Zdałam sobie z tego sprawę… Bo przecież nigdy nie chciałam i nadal nie chcę zamartwiać osób, które kocham, moimi problemami, rzeczami i sytuacjami, które dla mnie są nieprzyjemne… Zawsze zostawałam z tym sama, jednak zapomniałam, a raczej nie zdałam sobie nadal sprawy z tego, że każdy mój problem dotyczy również Mateusza… W końcu tworzymy jedność, chcemy być razem do końca życia. Dla niego zrezygnowałam z dotychczasowego życia, on zrezygnował z możliwości wyjechania za granicę… dla mnie. A ja przez niedotrzymanie obietnicy zniszczyłam to… najważniejszą dla niego rzecz w związku, podstawę miłości – zaufanie… Nigdy sobie nie wybaczę tego. Wciąż pisze, że mnie kocha, ale potrzebuje czasu i musi sobie poukładać wszystko, bo nie wie czy będzie mi umiał zaufać… Już raz obiecałam, ale teraz przyrzekam. Dla niego zrobiłabym wszystko, dzięki niemu moje życie ma sens i tylko jego kocham. Dlatego wiem, że musze pozbyć się tej wady indywidualizmu i zrobię to, bo żyć bez niego nie mogę, a jeśli powie NIE, to ja nie chcę już żyć… Modlę się, żeby już znów było dobrze… Wybacz, wróć do mnie, proszę…